Wraz z moim wspaniałym niemężem i dwójką znajomych udaliśmy się w dotąd nieznany mi zakątek tego pięknego kraju - na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Plan był taki, że 4 dni spędzimy w okolicach Krakowa, a potem udamy się do Szczawnicy, gdzie zaatakujemy Trzy Korony i spłyniemy Dunajcem. Plan został obrócony wniwecz za sprawą globalnego ocieplenia, typowej letniej polskiej pogody - jak zwał, tak zwał. Istotne, że do Szczawnicy nie dotarliśmy. Z moich planów zobaczenia całego szlaku Orlich Gniazd też nici. Padało i padało... I dalej ma padać. Jako żywa, nie pamiętam takiego deszczowego czerwca. Natomiast pamiętam moje odwieczne jęczenie, że ja muszę pracować (sesja) a tu taka piękna pogoda.
Nic to... Zakochałam się w Jurze. Widoki równie piękne jak w górach, szlaki łatwiejsze, zdecydowanie mniej turystów. No i mnóstwo zamków - czyli to, co kocham najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz